Relacja z turnieju Warheim: Ostatnia Faktoria

Szóstego Października w Innym Wymiarze, w Katowicach miał miejsce najświeższy turniej Warheim, czyli właśnie ten z podtytułem „Ostatnia Faktoria”.
Oczywistym było, że trzeba jechać i walczyć! Tym razem postanowiłem wybrać się z bandą Zwiadowczej Kompanii Królestw Ogrów, czyli w skrócie – z trójką potężnych skurwoli na dużych podstawkach (oraz oczywiście zdecydowanie nieistotną dwójką gnoblarów-bohaterów).

Na ten turniej, przygotować trzeba było obozowisko dla swojej bandy. Maksymalny wymiar w calach dawał nieco ponad 30x30cm i postanowiłem iść na pełen rozmiar, choć widziałem na turnieju obozy o najróżniejszych formach i rozmiarach. Miałem świetny pomysł na obozowisko dla Nehekary, ale absolutnie żadnego sensownego dla ogrów. Dopiero w okolicy lipca Haru podsunęła mi ciekawy pomysł i ruszyłem w tę stronę.

Obozowisko miało mieć miejsce w truchle jakiegoś gigantycznego stworzenia (nie mam pojęcia co miałoby być tak wielkie, ale zupełnie nie chodziło mi tu o skupianie się ani na logice ani na fabularnym aspekcie Starego Świata :D) Chodziło o efekt!

Wpis z budowania obozowiska wrzucę następnym razem 🙂

Banda Ogrów na sam start nie składa się ze zbyt pokaźnej liczby modeli, bo jest ich całe pięć. Trzy ogry oraz dwa gnoblary. Wszyscy w tym zestawieniu są bohaterami, choć bądźmy szczerzy – gnoblary robią na początku za dekorację. W trakcie turnieju okazało się, że nie do końca, ale o tym później.

Na sam początek trójka największych! Irongut (Żelazobrzuchy według podręcznika) będący klasycznym silnorękim, Herszt (podręcznikowo będący Łowcą) mający na starcie nie tylko włócznię ale też kawał solidnego Harpuna oraz Firebelly (Ogniobrzuchy), który sprawdza się znakomicie w roli czarodzieja, jednocześnie będąc chyba jedynym magiem w grze, który jak trzeba, to spuści przeciwnikowi naprawdę sążnisty łomot!

Następnie dochodzi dwójka Gnoblarów Traperów, którzy są niebywale plewni i nic nie znaczący w swoich żałosnych statystykach, ale mają kilka zalet. Po pierwsze, zaczynają z zupełnym brakiem posiadanego doświadczenia, więc bardzo szybko zdobywają poziomy, mogą zastawiać pułapki, które dodatkowo wymodelowałem na okrągłych podstawkach – jako znaczniki, oraz – co okazało się całkiem istotne – są BOHATERAMI, a więc mogą wykonywać zadania dla tychże przeznaczone. Jak na ten przykład ograbianie budynków czy noszenie skarbów. Przyznaję, przez cały turniej żaden z tych dwóch knypków nie wykonał ani jednego ataku w stronę przeciwnika, ale biegali, nosili skarby, przekopywali ruiny w poszukiwaniu łupów i ograbiali ciała. Nie nudziło im się!

Już wiem, że na następny turniej najpewniej zrezygnuję z Ironguta na rzecz dwóch Szablozębnych, ale to wynikało z tego, że na Irongucie w ogólnym rozrachunku się zawiodłem. Dwa koty za to, sprawdzają się lepiej niż znakomicie!

Pozostałe jednostki w bandzie ogrów, to oczywiście Byki, czyli „zwykłe” i „podstawowe” jednostki. Niestety, będąc bardzo drogimi (140zk za jednego!), mogłem sobie na dwóch takich dopiero pozwolić w ostatnim meczu.

Z gnoblarów nie korzystam, bo zwyczajnie uważam, że w tej bandzie są marnowaniem złota 😉 Mam jednego „na szczęście”. Specjalnie wręcz wybrałem model bez żadnej broni i zbroi, bo wygląda odpowiednio bezużytecznie 😀

Do dzieła!

Pierwsza Potyczka

Pierwszy mecz, ku naszemu wspólnemu niezadowoleniu, grałem z Findarem. Niezadowolenie nie wynikało oczywiście z tego, że nie lubimy ze sobą grać, tylko dlatego, że po prostu jedne Ogry spotkały się z drugimi Ogrami. Dokładnie te same rozpiski i dokładnie to samo zadanie do wykonania. Od samego startu wiedzieliśmy, że tak naprawdę wygra ten, kto będzie miał więcej szczęścia w kostkach oraz choć odrobinkę lepszą taktykę.

(jak widać, zdjęcia  bezczelnie pożyczyłem od Quidamcorvusa , bo sam byłem tak zaaferowany grą, że zupełnie zapomniałem robić zdjęć!)

Walka toczyła się o budynek przy mostku (ten bardziej zrujnowany). Przejęcie go, dawało wygraną oraz możliwość zdobycia darmowego, magicznego przedmiotu, który w Zapomnianej Zbrojowni się znajdował.

Z początku jedyne na czym nam zależało, to by wejść w zasięg swoich szarż. Ogry dysponują znakomitą zasadą Byczej Szarży, pozwalającej na zadanie dodatkowego uderzenia zupełnie za darmo, jeśli tylko szarża jest dłuższa niż bazowa statystyka ich ruchu. Co sprawia, że trzeba ogrem mierzyć szarżę między 6 a 12″. Walka z drugą bandą ogrów, to jest troszeczkę takie mierzenie się, komu uda się lepiej wbić w przeciwnika. Udało mi się zastawić pułapkę w postaci Ironguta, na którego dzielnie ruszyły modele Findara. Przyznaję, mój ogr dostał srogi łomot, kończąc z ogłuszeniem i Findar już planował wyrżnąć go do cna, gdy udało mi się nie tylko dokonać Szarży nurkującej moim Firebellym, to jeszcze po oddaniu strzału z Harpuna, turę później doszarżować Hersztem. W efekcie, dwa modele Findara straciły przytomność, kończąc jako Wyłączone z akcji. W tym czasie moje dwa gnoblary idąc po kładce, zajęły pierwsze piętro centralnego budynku, a jak wspomniałem wcześniej – licząc się jako pełnoprawni bohaterowie, zajmowali już zbrojownię. Wtedy też Findar się rozbił, ja zaś wygrałem mecz. Posiadanie większości modeli 6″ od zbrojowni oraz jej faktyczne przejęcie, dało mi szansę na zgarnięcie magicznego nabrzusznika, który otrzymał Herszt.

Satysfakcja z mocnej wygranej była, choć przyznaję, walka ogrów przeciw ogrom jest z założenia dość trudna. Przynajmniej nie ma się co martwić o przewagę liczebną przeciwnika 🙂

Złota brakło mi na pełne planowane zakupy, bo rzuty na ilość łupów miałem zdecydowanie marne, za to na dostępność niezłe. Drużyna przed drugą potyczką rozrosła się o jednego Szablozębnego oraz Firebelly otrzymał magiczną różdżkę, miotającą pociskami.

Druga Potyczka

Scenariusz Sztandary na wietrze przyszło mi rozegrać z Trawusem i jego zbrojnymi z Middenheimu. Bardzo mocna drużyna, bazująca na dużej ilości agresywnych psów bojowych, do tego większość istot w tej drużynie dysponuje siłą 4, co niebezpiecznie wygląda na tle wytrzymałości moich ogrów, o tej samej wartości. Na szczęście, jak to ludzie – posiadają 3 punkty wytrzymałości, więc moje miecze dwuręczne i młoty dwuręczne, oraz Herszt z już rozwiniętą siłą 5 i włócznią, dawali dobre szanse na zranienie.

Co mnie zdecydowanie zmartwiło to fakt, iż Trawus miał maksymalną ilość postaci na swoją bandę, więc przewaga modeli była prawie na poziomie 3:1, z czego 2 modele u mnie to gnoblary, którymi zupełnie nie planowałem walczyć, a które dorobiły się umiejętności Sprint, zwiększającej zasięg ich biegu.

Otwarcie miałem bardzo mocne, ponieważ po kilku zachowawczych ruchach, Trawus poświęcił swoje kostki rozproszenia na zdjęcia zaklęcia wspierającego moje ogry, przez co brakło mu już kości na rozproszenie magicznego pocisku wystrzelonego z różdżki. Ten zrobił wyrwę w ciele pierwszego ze stronników Trawusa, dzierżącego broń dwuręczną i w efekcie poległ nie wykonawszy nawet kroku.
Do tego gnoblary rozbiegły się sprintem w stronę budynków zdatnych do przeszukania za skarbami, a Szablozębny dysponujący niesamowitym ruchem na aż 16″, zaczął zataczać nieco większe koło wokół budynków, bo według kart z zadaniami na ten mecz, miałem ochotę upolować nim Sztandarowego, którego miał w swych szeregach Trawus.

Furia którą posiadają psy bojowe Middenheimu zmusza je do bezpośredniego parcia wprost na przeciwnika, więc tu ponownie zagrał mój plan, mający na celu związanie ogromnej ilościowo bandy w najwęższym przejściu na stole, między masywną skałą a ruiną centralnego budynku. Gdy więc zdecydowana większość Middenheimczyków podążyła za swoją sforą psów, miałem idealne miejsce na wykonanie szarży moim Hersztem, który posiadał swój nowiutki, lśniący magiczny nabrzusznik, dający mu cechę Druzgoczący i Przebicie Pancerza (które to akurat nie było potrzebne na nieopancerzone psy). Efekt był naprawdę satysfakcjonujący, bo ze stołu zeszły natychmiast 2 psy a kolejne 2 leżały powalone na ziemię, więc nie musiałem się obawiać ich ataków z dużą siłą i dodatkową nienawiścią. W tym czasie Irongut i Firebelly przyjęli odpowiednie pozycje, poszły zaklęcia, ale bez tak dużych sukcesów jak poprzednio. Jeden gnoblar zdobył skarb z budynku, a drugi w nim niefartownie utkwił do końca gry będąc wyłączonym z akcji pod gruzowiskiem.

Kolejne tury były stosunkowo monotonne, polegające głównie na rzucaniu zaklęć, rozpraszaniu ich, oraz regularnej młócce mojego Herszta z przeważającymi siłami Trawusa. Polowanie na sztandarowego było spowolnione próbami przejęcia szarży mojego wielkiego kota, jednak przy odrobinie szczęścia udało się ruszyć za pechowym sztandarowym, który podjął decyzję o ucieczce przed szarżą Szablozębnego, co skończyło się fatalnie, bo te bestie biegające na 16″ radzą sobie w takiej sytuacji znakomicie. Dodatkowo udało się gnoblarem podnieść skarb, który ów sztandarowy upuścił.

Końcówka meczu była bardzo napięta, bo Middenheimczykom udało się zdjąć mi zarówno Ironguta jak i Herszta, a Firebelly się wycofał. To był jednakże moment, kiedy Trawusowi po prostu nie udało się zdać testu rozbicia, który wsiał nad nim już od kilku dobrych tur, z powodu strat, jakie mu zadałem.

Trzecia Potyczka

Trzecie spotkanie przyszło mi zagrać z Pepe i jego Wąpierzem spod sztandaru Krwawych Smoków. Przyznam szczerze, nie radzę sobie tak mało liczną bandą z dobrym kontrowaniem bandy nieumarłych, w której dowódca może wzmacniać dowolną grupę stronników swoją kosmicznie wykręconą statystyką walki wręcz (8!!!) i trzeba się obawiać nawet plewnych zombiaków. Dodatkowo, nekromanta w tej drużynie potrafi przywoływać zombiaki spod ziemi od razu „wstawiając” je do zwarcia niczym pełną szarżą, co wyjątkowo stopowało moje ogry, bo musiały się rozdrabniać na jakichś zupełnie nieznaczących przeciwników, niegodnych nawet by oberwać z ogrzej maczugi. Na domiar złego, w tym scenariuszu panowały nehekarskie ciemności i każdy model próbujący biegać, miał szansę wybić sobie zęby o własne nogi, tyle dobrego, że zasięg widzenia najczęściej był dość mocno ograniczony.

5

Popełniłem w tym meczu kilka zasadniczych błędów, jak choćby nie docenienie tego, że mój szarżujący ogr, zahaczając krawędzią podstawki o teren lasu, ma obcinany ruch, więc cała moc Byczej Szarży rozbiła się o jakieś dwa zupełnie nieistotne zombiaki, a pan wąpierz radośnie ruszył spacerkiem dalej, wspierając swoje truposze. O tyle dobrze, że ilość zaklęć, jakie rzucał Firebelly, negowały szanse Pepego na wyczarowanie swojej cholernej klątwy, którą na poprzednim turnieju gdy graliśmy, zabił mi – nomen omen – ogra.

Kotami udało mi się zabić najemnika, którym dysponował Pepe, Firebelly zatłukł dwie zjawy po czym zarówno Wampir jak i pozostała, trzecia zjawa, sprowadziły mojego Firebelliego do stanu, gdzie był powalony na ziemię. W tym czasie i Herszt i Irongut jak i koty byi związani w walce z przywołanymi zombiakami, więc naprawdę czułem się paskudnie bezsilny, tym bardziej, że w tym meczu zupełnie, ale to zupełnie nie mogłem się dogadać z własnymi kostkami, przez co nawet zabijanie modeli szło mi jak po grudzie. Zmęczenie i głód na dodatek dawały o sobie znać.

Poddałem bitwę, nieco ograbiając Pepego z możliwości zdobycia większej ilości punktów (miał sporo skarbów w swoim posiadaniu, ale żadnego nie doniósł do mojej strefy rozstawienia), nie mniej – bardziej przed finałową potyczką, zależało mi na nie straceniu Firebelliego, który mimo tego, że został powalony na ziemię, nie zginął i dodatkowo posiadał kilka dodatkowych punktów doświadczenia, więc potencjalnie kolejny awans i więcej umiejętności czy lepsze statystyki.

Potyczka Finałowa

Gdy zobaczyłem z kim będę grał czwarty mecz, już wiedziałem, że będzie grubo 😀 Adrenalbooster i jego Skaveński Klan Eshin, czekali na to, by spotkać się oko w oko, czy raczej oko w kolano z moimi ogrami!
Jak sam zauważył, to trochę bratobójcza walka, głównie przez ilość nerdzeniogodzin, jakie spędzamy codziennie na konwersacjach okołofigurkowych. Niemniej, trzeba było się szykować do ostrej potyczki.

6

Dzięki finansom zaoszczędzonym po meczu z Trawusem (brak dobrych rzutów na dostępność, by kupić cokolwiek sensownego) i przy użyciu całego złota, jakie zarobiłem w przegranym meczu z Pepem, udało mi się nająć dwóch ogrzych Byków, co sprawiło, że ilość modeli w mojej bandzie drastycznie wzrosła! Nie zmieniało to faktu, że szczurów na stole było „jak mrówków”, a do tego musiałem się obawiać skaveńskiego Szpiega-Najemnika, który podmieniał mój dowolny model stronnika, będący na małej podstawce. Otóż miałem tylko jeden – najemnego Łowcę Nagród, którego dzięki tej wiedzy, mogłem puścić już od pierwszej tury gdzieś w cholerę za linią makiet, żeby był z dala od czegokolwiek.

Zadaniem było przeprowadzenie skarbu ze środka stołu do obozowiska przeciwnika, co było utrudniane tym, że po pewnym czasie skarb zaczynał zadawać obrażenia niosącym go modelom – o czym po tak męczącym dniu – po prostu skrzętnie zapomnieliśmy. Moje ogry ruszyły ostro do przodu, próbując zabezpieczyć budynek, zaś Szablozębne, będące w posiadaniu umiejętności Szczurobójca (sami rozumiecie, koty polują na myszy… :P) urządziły sobie zawody w bieganiu za Krzyśkowymi guttersami – z całkiem dobrymi wynikami! Pierwszego Byka wypuściłem jako przynętę na kawałek modelu, który widziałem – przyznaję, nawet nie pamiętam co to był za szczur, liczyło się użycie Byczej Szarży i pewna pułapka, na którą mogłem sobie pozwolić. Gdy więc szczury dosłownie obległy mojego ogra tworząc wokół jego podstawki cały wianuszek modeli, rozszarpały go bez żadnego problemu, zostawiając w tym miejscu puste miejsce, idealne by wbić się moim Hersztem jak dzik w maliny. Magiczny nabrzusznik, umiejętność taran i włócznia oraz 5 siły miały mi zagwarantować jackpot i szczury rozdeptane na dżem. Niestety zapomniawszy na śmierć o umiejętności Morderczy Atak, znacząco ułatwiający zabijanie przeciwnika, większość szczurów skończyła ogłuszona bądź powalona na ziemię, bez szczególnych sukcesów. Zmęczenie i błędne zapisanie umiejętności w tabelce ekwipunku sprawiło, że przegapiłem szansę na naprawdę mocarne wejście :C

W tym czasie mój drugi byk ostro przeprowadzał skarb pod fantastyczną karczmę Adrenala, gdzie w podziemiach znajdowało się gniazdo szczurów.

Szczury ruszyły by powalić ogra, ale nie miały ku temu zasięgu, w większości wstając po byciu ogłuszonymi. Szary Prorok skavenów musiał rzucić zaklęcie, które dawało dodatkowy ruch wszystkim modelom w zasięgu zaklęcia, mogą prowadzić nawet do szarży. Tu sprawa była prosta – Adrenal rzuci czar, zaszarżuje mi ogra – wygra mecz, ja rozproszę czar – ja wygram mecz, bo zdążyłbym skarb donieść na miejsce.

Nie zdałem rozproszenia czaru O JEDNO OCZKO.

Przyznaję, to był znakomity mecz, uwielbiam takie sytuacje 😀 Była tu masa zapomnianych zasad, zapomnianych modeli (ja raz zupełnie nie ruszyłem się kotami, a Adrenal tak mocno zapomniał o swoich Guttersach, że jeden do dzisiaj został w Katowicach i szykuje zasadzki na następny turniej!) ale ogólna satysfakcja z meczu – naprawdę doskonała!

Zająłem prestiżowe 😉 dziewiąte miejsce, dodatkowo zgarniając nagrodę za najlepiej pomalowaną bandę (a w zasadzie dwie z nich 😀 )

20181020_123606

Dziękuję za kolejny zacny turniej, ale przyznaję, że po tym byłem wymęczony w sposób niesamowity! Dużo się działo, tym bardziej, jak się na turniej dodatkowo zaprosiło żonę i znajomych, za co im również dziękuję, że chcieli grać w system, którego zbyt dobrze nie znali!

7 myśli w temacie “Relacja z turnieju Warheim: Ostatnia Faktoria

Add yours

    1. Elfy robione dla mojej żony wrzucę pewnie w kolejnym poście, bo też mam je obfotografowane już 😀
      Namówienie jej nie było takie trudne, bo strasznie chciała zbudować swoje obozowisko (a że jest craftersko utalentowana, to wyszło jej znakomite!), by zaś nie jechała z samym obozowiskiem, po prostu zbudowałem jej drużynę, więc potem już było prościej 😉 Jednak wbrew zapewnieniom Adama, osoba bez solidnego doświadczenia w Warheimie, raczej bardzo się męczy na turnieju, nie znając zasad, więc z założenia trzeba rozegrać kilka dobrych gier w zaciszu domowym, lub ze znajomymi 🙂

      Polubienie

  1. Dobra relacja. Wiele zwrotów akcji i nieszablonowych rozwiązań.
    * masz rację co do progu wejścia w system – jest mega duży. Nawet ja grając kiedyś w WFB i znając zgrubnie zasady do Mordheim miałem masę pytań i wątpliwości co do zasad Warheim. A teraz zasad jest zdecydowanie więcej niż w momencie kiedy zaczynałem przygodę z tym systemem i na dodatek ciągle się zmieniają.
    Do zobaczenia na następnym turnieju!!!

    Polubienie

    1. Cieszę się, że Ci się dobrze czytało 🙂
      Zauważyłem ten problem nawet nie tyle po Wołku czy Haru a po Willu, którego bezczelnie wciągnąłem, by jechał z moją bandą orków. Nie grywał nigdy w WFB ani w Mordheima, trochę w 40k i nagle okazało się to barierą po prostu psującą całą zabawę z gry. Z drugiej strony, ewolucję systemu uważam za dobry aspekt Warheima 🙂

      Polubienie

Dodaj komentarz

Stwórz darmową stronę albo bloga na WordPress.com.

Up ↑